Święta Bożego Narodzenia kojarzą się zazwyczaj ze spotkaniami rodzinnymi i tak też je zazwyczaj spędzaliśmy. Boże Narodzenie w Tatrach to ciekawe doświadczenie.
W ubiegłym roku zostaliśmy zaproszeni przez naszych przyjaciół z fotopodroze.eu do wspólnego spędzenia Bożego Narodzenia razem z ich rodziną. Zaplanowany był zjazd rodzinny liczący ponad 20 osób, a miejsce było dobrane wręcz perfekcyjnie, a były to polskie Tatry.
#PRZYGOTOWANIA
Przygotowań nie było zbyt wiele. Rezerwacja całej Willi Maria w Kościelisku była zorganizowana już wcześniej, nam pozostało tylko potwierdzić rezerwację i wpłacić zaliczkę. Tatry Polskie są nam dosyć dobrze znane, więc w toku dalszych przygotowań musieliśmy zaopatrzyć się w sprzęt i ubiór przeznaczony na zimowe wędrówki, gdyż takiego wyposażenia nam brakowało. Ostatecznie planowaliśmy w Tatrach spędzić cztery dni, czyli cały długi weekend świąteczny.
#PODRÓŻ
Do Kościeliska pojechaliśmy samochodem razem ze znajomymi. W sumie droga ze Śląska to klasyk, ale żeby ominąć tzw. zakopiankę postanowiliśmy zjechać z autostrady A4 w Alwerni i przez Czarny Dunajec planowaliśmy dojechać do celu. Ciekawostką na trasie była przeprawa promowa przez Wisłę w okolicy Okleśnej.
Od Alwerni do Kościeliska jechaliśmy drogami z malowniczymi widokami.
#WILLA MARIA
Willa Maria to typowy góralski dom znajdujący się w Kościelisku około kilometra od wylotu Doliny Kościeliskiej. Dostępnych jest kilkanaście pokoi.
Gdzie spać w Kościelisku?
Za noc płaciliśmy 100zł za osobę, a w cenie wliczone było obfite śniadanie oraz bardzo dobra obiadokolacja. Wieczerza wigilijna była również zawarta w cenie. Pokoje były czyste i bardzo przestronne.
Ogólnie miejsce to jest ciekawe i warte polecenia. Pensjonat jest biznesem rodzinnym, a każdy z członków rodziny pomaga w obsłudze.
#SOBOTNIA WĘDRÓWKA
W sobotnie popołudnie wyszliśmy na spacer około 13:00.
Z willi udaliśmy się w stronę wylotu Doliny Kościeliskiej, a następnie poszliśmy kawałek drogą w stronę Zakopanego.
W ten sposób dotarliśmy do czerwonego szlaku na Przysłop Miętusi.
Czy warto spędzić Boże Narodzenie w Tatrach?
Na przełęcz dotarliśmy po około 90 minutach marszu. Śniegu było pod dostatkiem.
Podczas wędrówki nie spotkaliśmy ani jednego turysty.
#WIGILIJNA WYCIECZKA
Po śniadaniu razem z przyjaciółmi postanowiliśmy odbyć krótką wycieczkę do Doliny Lejowej.
Byłem w niej tylko raz w życiu około 14 lat temu.
Zima w Tatrach
Szlak oczywiście był pusty i nie spotkaliśmy żadnych turystów.
Głębiej w dolinie trafiliśmy na wycinkę drzew i znajdujący się tam ciężki sprzęt służący do tego.
Widzieliśmy również wiele śladów dzikich zwierząt.
Pierwotnie myśleliśmy, że to ślady niedźwiedzia, ale na szczęście należały one do mniejszego zwierzątka.
Po dłuższym marszu dotarliśmy do Niżniej Kominiarskiej Polany, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę.
Z tego miejsca poszliśmy do Doliny Kościeliskiej, a po drodze do niej minęliśmy bacówki znajdujące się na Przysłopie Kominiarskim.
Zejście do doliny było bardzo oblodzone.
Dolina Kościeliska była tego dnia pusta, ale wynikało to z okoliczności wigilii.
Co robić zimą w Tatrach?
Po półgodzinnym marszu dotarliśmy do pensjonatu.
Przez pierwsze dwa dni górskich wędrówek wyższe partie gór były przysłonięte przez nisko położone chmury. Dopiero trzeciego dnia mogliśmy podziwiać piękno zimowych Tatr.
#WIGILIA
Kolacja wigilijna przygotowana przez gospodarzy była bardzo dobra. Zawierała wszystkie potrawy, które powinny znaleźć się na stole. W sumie uczestniczyło w niej 25 osób, więc było naprawdę rodzinnie i pomimo tego, że nie była to nasza rodzina, to czuliśmy się tak, jakbyśmy byli jej członkami. Po kolacji młodzież rozdała liczne prezenty znajdujące się pod choinką, a wieczorem świętowaliśmy urodziny jednej z osób.
#STAW SMRECZYŃSKI
Pierwszego dnia świąt postanowiliśmy przespacerować się Doliną Kościeliską aż do Stawu Smreczyńskiego, który jest malowniczo położony pośród drzew.
Mimo iż była delikatna odwilż, to droga biegnąca doliną była oblodzona.
Założyliśmy raczki (takie uniwersalne kupione za nieco ponad 100zł) i dzięki nim mogliśmy iść szlakiem nie zważając na oblodzenie.
Widziałem zdziwienie niektórych ludzi, ale dzięki temu mogliśmy poruszać się sprawnie i szybko.
W okolicy schroniska na Hali Ornak rozpoczyna się czarny szlak nad staw, należy odbić w lewo i trzeba nim kawałek podejść pod górę.
Na szczęście ścieżka była przetarta i po 30 minutach byliśmy już nad stawem.
Widok był niesamowity, powierzchnia stawu była nietknięta, skuta lodem oraz przysypana śniegiem.
W oddali były widoczne szczyty Tatr Zachodnich, a tego dnia pogoda była przepiękna (w porównaniu do dwóch poprzednich dni). Znajdował się tam nawet niewielki bałwanek.
Po krótkiej przerwie zeszliśmy do schroniska, przy którym postanowiliśmy dłużej odpocząć.
Po odpoczynku rozpoczęliśmy powrót do Willi Maria, a nasi znajomi z fotopodroze.eu odwiedzili dodatkowo jedną z okolicznych jaskiń.
#TERMY CHOCHOŁOWSKIE
Po bardzo dobrym obiedzie postanowiliśmy pojechać do Term Chochołowskich. Od 19:00 do 22:00 obowiązywał tańszy bilet (49zł). Przed kąpieliskiem znajdowało się sporo aut, ale wewnątrz ludzie rozeszli się po wszystkich atrakcjach i nie było tłoczno. Do dyspozycji gości jest kilka tradycyjnych basenów, kilka termalnych, w tym dwa na zewnątrz oraz solanki i jacuzzi. Im bliżej 22:00, tym bardziej pusto tam było. W termach można również zjeść obiad, ale cena za niego jest jak w dobrej restauracji.
#GIEWONT (OSTATNI DZIEŃ)
Po śniadaniu ostatniego dnia pobytu pojechaliśmy autem do wylotu Doliny Małej Łąki.
Parking znajdujący się przy samym wlocie doliny jest bardzo drogi, a Pani obsługująca go chciała 30zł za auto osobowe.
Podziękowaliśmy i 150m dalej na prywatnej posesji stanęliśmy za około 10-15zł. Obowiązkowo założyliśmy nasze raczki, niestety moje uległy drobnej awarii i po doraźnym serwisie ruszyliśmy dalej. Po kilkudziesięciu minutach marszu dotarliśmy na Wielką Polanę.
Naszym oczom ukazały się okazałe Czerwone Wierchy oraz Giewont, a wszystkie szczyty były przykryte śnieżną pierzynką.
Widok był niesamowity. Rozważaliśmy wejście na Giewont w zależności od czasu i warunków u góry. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach marszu rozpoczęliśmy mozolne podejście Głazistym Żlebem.
Wiał dosyć mocny wiatr i trzeba było bardzo uważać. Po wyjściu powyżej granicy lasu spotkaliśmy liczne stado kozic poszukujące pożywienia.
Porobiliśmy trochę zdjęć i ruszyliśmy w stronę Kondrackiej Przełęczy.
Szlak był stromy i bardzo śliski, a widoki zapierały dech.
Po dłuższym marszu dotarliśmy wreszcie na przełęcz, a po drodze minęliśmy kilkoro turystów, którzy schodzili z góry.
Widok z przełęczy był niesamowity. Widać było nawet odległe Tatry Wysokie.
Z uwagi na późną porę zrezygnowaliśmy z wejścia na Giewont, który był dosłownie na wyciągnięcie ręki, niemniej potrzeba było jeszcze około godziny, aby bezpiecznie osiągnąć cel i wrócić. Moglibyśmy nie zdążyć przed zmrokiem. Rozpoczęliśmy zejście. Musieliśmy bardzo uważać, ponieważ górna warstwa śniegu była naruszona.
Gdy minęliśmy żleb, którym podchodziliśmy odetchnęliśmy z ulgą.
Do samochodu wróciliśmy tą samą drogą, którą szliśmy rano, a na kwaterze byliśmy około 16. Wykupiliśmy dodatkowy obiad w kwocie 20zł za osobę, a w tej kwocie otrzymaliśmy dwudaniowy posiłek, z czego drugim daniem najadłyby się dwie osoby. O 18:00 opuściliśmy kwaterę i znajomy zawiózł nas do Zakopanego. Dla nas był to koniec wyjazdu.
Pospacerowaliśmy trochę po Krupówkach i około 20 odjechaliśmy Polskim Busem przez Kraków do Katowic. Za bilet zapłaciliśmy 43zł za dwie osoby, a na Śląsku byliśmy około północy.
Pierwszy raz spędziliśmy święta w górach, z dala od własnej rodziny. Nie zmienia to faktu, że było cudownie, ponieważ w przeciwieństwie do reszty kraju mieliśmy białe święta, a mimo delikatnej odwilży śniegu było pod dostatkiem.
Mam jeszcze takie ciche marzenie, aby kiedyś spędzić święta w ciepłych krajach 🙂